w jedno. Często prosił matkę, aby opowiadała mu drobiazgowo, jak zwalczyła wszystkie przeszkody i zdołała połączyć się ze swoim mężem. I gdy Wielohradzka łagodnym głosem opowieść swą po raz setny zaczynała, Tadeusz przymykał oczy i słowa matki w myśli ilustrował, podstawiając jako bohaterkę Muszkę. Był bowiem teraz chwilami bardzo romantycznie usposobiony i, o szaréj godzinie zwłaszcza, romantyzm ten objawiał się zupełnie dziecinnemi, naiwnemi symptomatami.
W biurze zaś działo się przeciwnie.
Zapatrywał się trzeźwo i jasno, lecz trzeźwo i jasno po swojemu. Malewicz był dla niego punktem wyjścia. Bezustannie studyował jego zachowanie się i mimowoli przybrał jego chód, ruchy, noszenie głowy. Zaczynał podrwiwać z Kafthana, który teraz był jeszcze chmurniejszy, tragiczniejszy i bardziéj milczący. Malewicz starał się zostać c. k. szambelanem. Był to pusty tytuł, lecz zawsze jaki taki tytuł. Na to trzeba było wylegitymować się z dostojeństwa rodu. Wielohradzki zaczął interesować się temi szczegółami i uradował się, widząc, z jaką łatwością przyszłoby mu otrzymać szambelanię.
Gdzie obecnie przebywała Muszka — nie wiedział. Pożegnali się wśród gradu pocałunków i pieszczot. Muszka zdawała się nawet mieć łzy w oczach, on zaś płakał, jak dziecko. Mimo to pisać do siebie nie pozwoliła, mówiąc: „po co? wkrótce się zobaczymy!...”
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/333
Wygląd
Ta strona została skorygowana.