Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

hrabiowską, baranowską, ba... czasem mitrę książęcą.
Wielohradzki powoli wszedł w swoje dawne towarzystwo.
Nerwy jego uspokoiły się. Przestał lękać się mebli i owego zakratowanego okna, osłoniętego płachtą firanki. Zrozumiał, że w dniu przyjazdu ogarnęło go zanadto brutalne przejście z poezyi i piękna w ciemną szarotę smutnéj rzeczywistości. Uchwycił się teraz drugiéj połowy swojéj egzystencyi, téj sztucznéj, błyskotliwéj, złożonéj z przebywania w kołach arystokracyi, i mówienia „ty” arystokratycznym kolegom biurowym.
Miłość Muszki rozwinęła w nim szaloną pychę. Teraz niemal z politowaniém patrzył na Charłupkę, na Pozbitowskiego, na tych innych, którzy nie byli wyróżnieni przez pannę Dobrojowską. Małżeństwo Malewicza z bogatą panną Statnicką było już rzeczą postanowioną i ogólnie wiadomą. I Wielohradzki z radością widział, iż nikt się temu związkowi nie dziwił, wszyscy mówili o nim jako o fakcie zupełnie naturalnym i stosownym. Malewicz, nie posiadający ani centa, brał pannę mającą trzykroć sto tysięcy guldenów posagu. I nie spadał bynajmniéj w opinii świata. Owszem, od chwili zaręczyn stał się „kimś”, nabrał więcéj znaczenia, zaczynał się „liczyć”, tak jak Bodocki, Pozbitowski i inni. Wielohradzki każdy ten objaw śledził ciekawie. I mimowoli prostował