Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pyszności!... a co za kożuszek!... w kraju umieją przyrządzać kawę.
Pił powoli, smakując, wyskrobując garnuszek.
Wielohradzka patrzała na niego z po za swych binokli, z sedeczném uradowaniém.
— Smakuje ci?... — zapytała.
— Bardzo!..
Usiłował nie spojrzeć na Tecię, lecz dziewczyna, powstawszy od maszyny, zbliżyła się ku Wielohradzkiéj.
— Proszę pani — spytała — co zrobimy u szyi? kołnierz marynarski? czy plisowaną falbanę, czy stojący zwykły kołnierzyk?
Była tak blizko Tadeusza, iż ten mimowoli oczy podniósł i spojrzał na nią przelotnie. Zdziwił się wielką zmianą, jaka w niéj zaszła.
Była teraz jeszcze więcéj „dziewczynką” niż kiedykolwiek, tak bardzo schudła, zbladła i zmizerniała. Ubranie jéj składało się z szaréj płóciennéj sukienki i białego fartuszka. Włosy, z powodu ciągłego bólu głowy, czesała teraz gładko i spinała w węzeł, niémal na samym karku. Nadawało to jéj cechę szlachetniejszą, odsłaniając bardzo kształtną i małą głowę.
Miała zupełnie wygląd pensyonarki.
Wielohradzka zwróciła się ku synowi.
— Powinszuj Teci — wyrzekła. — Tydzień temu odbyły się jéj zaręczyny z panem Janczewskim.