Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by chwytając niewidzialne pocałunki; ręce ich w fałdach pluszu rotundy spotkały się i splotły nerwowo, wpinając paznogcie w ciało, nie czując bólu, odrętwiałe z nadmiaru uczucia.
Tymczasem Amerykanie skakali ciągle, a rozklekotany fortepian brzęczał jakąś nieokreśloną, niezrozumiałą melodyę. I nagle rozległ się krzyk:
Wirginia roadt!... Wirginia roadt!...
Szybko utworzyły się dwa szpalery.
Z jednéj strony kobiety, z drugiéj mężczyźni. Fortepian zaklekotał gigue i natychmiast, jak maryonetki w ruch puszczone, tancerze i tancerki zaczęli po czworo doskakiwać do siebie, brać się za ręce, odskakiwać, tupać, przebierać nogami, zakładać ręce na piersi, powracać na miejsce i kręcić się wr kółko, jak puszczone w ruch bąki.
Połowa świec zgasła, lecz oni nie zwracali na ten szczegół uwagi. Wiercili się i kręcili, podskakując teraz w rodzaju łańcucha, z minami obłąkanych, puszczonych w ruch batami dozorców.
Małe warkoczyki podskakiwały na plecach, kółka kościane, grzechotki, turkotki, trąbki, kapelusiki, czerwone nosy, nagie kolana migotały w przestrzeni. Mistrz Sanderson zgubił swój wałek i szarfę. Jego biała, długa, haftowana sukienka (sukienka rocznego dziecka) wiewała dokoła chudego ciała, jak śmiertelna koszula. Panienka, ubrana w strój mamki, skakała, mając czepek przekrzywiony na prawe