Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spękane, stare szyby kościelne, zielony czarodziejski blask na nią rzucały.
Tadeusz szedł za nią i nagle uczuł w głowie zamęt, jakiś chaos, jakby opuszczała go wola. pamięć, sumienie. Biała postać majacząca przed nim hypnotyzowała go i on, zwykle przebywający w ciasnéj przestrzeni wrażeń, przeraził się nieledwie tém nagleni wstrząśuieniém, jakiego doznawać zaczął.
— Gdzie my idziemy? — zawołał nagle, a głos jego zabrzmiał toném trwogi.
Muszka stanęła, i tonąc cała w paprociach i kępie liliowych dzwonków, odparła:
— I po co to pytać? po co to chcieć koniecznie wiedzieć, gdzie nas życie poprowadzi... oczy zamknąć i... czekać...
I uśmiechając się dodała:
— Wieczna ciekawość nieznanego!... fièvre de l’Inconnu!... a przecież to nieznane... zakryte... to cały urok życia!...
Podniosła w górę ręce, założyła je za głowę i pod rzęsami zabłysły dziwnie jasno i miłośnie szafiry jéj oczu...
— Urok życia!... — powtórzyła, patrząc prosto w twarz Tadeusza.
On rzucił się ku niéj i nagle zuchwały, niémal brutalny, porwał ją w objęcia.
— Muszko!... — wyszeptał, nie śmiejąc całować