Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podłodze i szafką, w któréj stałyby saskie i sewrskie figurki. I tam, on, koło Muszki, pijący kawę z malutkiéj filiżaneczki i strząsający popiół z papierosa piątym palcem, tak, jak to robił Malewicz w chwilach ataku wyższéj kokieteryi....
Marzenia te uniosły go. Szedł daléj, ciągle wykręcając głowę w stronę willi, z któréj balkonu powiewała karta „à vendre on à louee”.
— Nie opłaci się wynajmować... — myślał Wielohradzki — lepiéj kupić. Ciekawy jestem, co też to może kosztować? Dwadzieścia, trzydzieści tysięcy franków...
Nagle coś mu pod stopami zapiszczało. Cofnął się przerażony.
Z kamienia podniosła się murzynka, owinięta purpurową draperyą.
Moà pose?... — wymówiła, jakby tłómacząc swą obecność i dziwaczną, skurczoną pozę, jaką natychmiast znów przybrała.
Wielohradzki obejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegł stalug. Natomiast tu i owdzie na kamieniach ujrzał siedzących nieruchomo francuskich malarzy zaopatrzonych w skurczoną na grzbiecie kamienia murzynkę. Zdaleka wydawała się jak potworny głowonóg, o czarnych, chudych ramionach. Przysiadła skurczona z promieniami swych nóg i rąk, rozciągniętych pośród gąszczu warechu, miała w sobie