Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mając przed sobą przez otwarte szeroko okna cały port morski, z którego wystawały tajemnicze i fantastyczne fortyfikacye starego grodu, cały jeszcze upojony pięknością, elegancyą, szykiem Muszki, sam szykowny i zgrabny w swéj białéj flanelowéj koszuli i pasie z czarnéj wełny, z beretem na lekko zafryzowanych włosach, nie umiał a raczéj nie chciał zrozumieć smutków innéj istoty. I tak jak w porcie mijał obojętnie klnących i złorzeczących sobie rybaków, którzy wskutek konkurencyi zmuszeni byli wyrzucać owoc całodziennéj, ciężkiéj pracy w otchłań morza i skazywać tém samém siebie i swą rodzinę na nędzę i głód całéj doby, tak samo stawał obojętny, a raczéj znudzony, wobec skargi Teci, uważając ten list tylko jak rodzaj intruza, nieproszonego gościa, który mu przypominał w niewłaściwéj chwili szarą banalność jego życiowéj ścieżki i jego niewytłómaczoną minioną głupotę.
Wyciągnął rękę i sięgnął po list matki. Otworzył kopertę i czytać zaczął ćwiartki blado-zielone, zakreślone piękném, równém pismém spokojnéj i ufnéj zawsze w przyszłość kobiety.

List matki do Tadeusza.

Najmilszy mój i najukochańszy Synu.
Po twym pierwszym liście, któtkim i nakreślonym z widocznym pośpiechem, nadszedł wreszcie twój list drugi, dłuższy i szczerze mnie radujący. Te trzy