Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tadeusz odwrócił się skrzywiony i zadzwonił brzękadłami, które miał na piersiach i biodrach.
— Cóż ten barszcz?
— Już gotów!..
Wielohradzka ukazała się we drzwiach.
— Niech mameczka zaniesie do mego pokoju. Wypiję, przebierając się. Gdzież ta salzsztanga?
Do stołu się zbliżył i nagle bułkę pomiędzy kwiatami ujrzał.
— Kto to wrzucił bułkę pomiędzy bukiety? — krzyknął. — Pewno panna Tecia... Panna Tecia wiś, że dotykać się do moich kwiatów i orderów nie wolno...
Wyrzucił salsztangę i ze złości zaczął gnieść i tak zgniecione bukieciki.
— O! o!.. jakie to wszystko pomięte!.. jak to wszystko wygląda!.. to skandal!.. to zgroza!.. Przecież tego do archiwum włożyć niepodobna...
Teci ręce drżały.
Wzięła pelerynę i chciała oddalić się od stołu. Nagle dostrzegła, jak z potrząsanych przez Tadeusza bukietów wypadła na ziemię maluchna zwinięta karteczka.
Tadeusz zirytowany bił się teraz po gorsie koszuli. Wszystkie brzękadła dzwoniły, jak orkiestra w jarmarcznéj budzie.
— Jak Boga kocham! — krzyczał — w tym domu utrzymać nic nie można... wszystko się...