Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mamo! pan Wielohradzki!..
Dobrojowska uśmiechnęła się blado i uznała za stosowne zdziwić się: co robi ten pan Wielohradzki w Concarneau, tak daleko od Lwowa?
— A!.. a!.. — wyrzekła, głową kręcąc — zkąd pan się tu wziąłeś?.. Taki kąt zapadły!.. co pana tu zagnało?..
Wielohradzki nie przewidywał tego zapytania. Spadło na niego, jak piorun, lecz Muszka, dostrzegłszy jego zakłopotanie, zaczęła mówić:
— Och!.. pan Wielohradzki nie może się tu znudzić... Artysta!..
— Pan maluje?.. — spytała stara hrabina.
— Tak!.. trochę!.. akwarelle... — odparł Wielohradzki, patrząc uparcie na końce swych bucików.
— A!.. w takim razie — mówiła Dobrojowska — rozumiem pana preferencyę dla Concarneau. Mnóstwo tu artystów. Sanderson, pejzażysta amerykański, z całą szkołą amerykanek, także tu bawi... Trzydzieści panienek... bardzo oryginalne dziewczęta. Przytem jest kilku Francuzów malarzy... ale to wielkie oryginały... Czasem się ich lękam... mają długie brody... włosy... Ils ont l’air des anarchistes...
Zaczęła śmiać się cicho i zwróciła się ku pannie służącéj, która zamykała kabinę na klucz, chmurna i czarna pod strzechą swéj odstającéj grzywy.
— Panna Marcela skończyła? — spytała hrabina.
— Tak, proszę pani hrabiny.