Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja panią pożegnam! — wyrzekł, starając się ukryć zły humor.
Lecz ona wciąż szła daléj, nie patrząc na niego.
— Cóż znowu? — odparła — zaczekaj pan chwilę, przedstawię pana mojéj mamie...
Dochodzili do kabin, i Wielohradzki ujrzał zdaleka samą hrabinę Dobrojowską, która stalą na stopniach swéj kabiny, ubrana szaro, z parasolką białą w ręku. Obok niéj krzątała się panna służąca, składając fotele, stołeczki, książki, i wnosząc ten cały bazar do wnętrza kabiny. Wielohradzki poznał w niéj natychmiast tę samą istotę, która oczekiwała nań we Lwowie przed bramą domu i wezwała go w imieniu Muszki do teatru. Otoczyła go natychmiast dziwaczna atmosfera tajemnicy i kłamstwa. Ta służąca powiernica, spełniająca tajemnicze zlecenia córki i krzątająca się kolo matki, przejęła go niesmakiem i trwogą. Lecz już widok saméj Dobrojowskiéj, którą widywał tylko zdaleka, dopełnił téj trwogi. Zdawała mu się, że od téj szaro-ubranéj damy, na pozór nic nie znaczącéj i podobnéj do tuzina dam z arystokracyi, zależą losy jego przyszłego życia. Mimo swego zmieszania, starał się jednak iść z gracyą, o ile mu piasek, wypełniający jego półbuciki, na to pozwalał. Nie miał pojęcia, w jaki sposób odbędzie się owa ważna prezentacya. Tymczasem Muszka, doszedłszy do matki, wyciągnęła rękę w stronę Wielohradzkiego i wyrzekła z wielką prostotą: