Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwykle już trochę przestarzałe sardynki i miała je za znacznie niższą cenę, spekulując na ogólnéj nędzy, panującéj pomiędzy rybakami Concarneau.
Tymczasem Tadeusz gorączkowo obmywał się z podróżnego kurzu i, zadzwoniwszy na służącą, rzucił jéj z niechcenia pytanie: czy hrabina Dobrojowska mieszka w tym hotelu? Dziewczyna, gapiowata bretonka o wspaniałych czarnych oczach, cała roześmiana w promieniach muślinu swego czepka i olbrzymiego kołnierza, odparła, że jest w hotelu „comtesse Dobrożeki” i że te panie są teraz na wybrzeżu. Tadeusz podziękował jéj uprzejmie, na co bretonka odparła skromnie, iż „niéma za co”, i, pozostawszy sam, otworzył walizy i rozkładał na krzesłach, fotelach i stole zgniecione cokolwiek przez tak daleką drogę ubranie. Po głębszym jednak namyśle postanowił nie zmieniać podróżnego garnituru i jedynie włożyć świeżą bieliznę, krawat i kapelusz. Nie wiedział bowiem, co i kiedy się kładzie nad owem „morzem”, pomimo, że krawiec we Lwowie dał mu odpowiednie informacye.
Ubrawszy się, uczesawszy, skropiwszy wodą kolońską, przejrzał się Tadeusz z zadowolnieniém w lustrze. Zmęczenie podróży dodało mu interesującéj bladości. Schudł trochę i oczy mu zapadły. Znalazł się ładnym i powrócił jeszcze raz do lustra, aby lekko pociągnąć popękane od wiatru wargi pomadką poziomkową. Wciągnął rękawiczki i, nałożywszy