Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Położył przed matką ów arkusik papieru i sam zaczął biegać po pokoju, jak pantera po klatce. Rozerwał u szyi kołnierzyk i krawat. Rozdrażnienie i upał dusiły go. Sine żyły wystąpiły mu na skroniach, na delikatnem tle przejrzystéj skóry.
Wielohradzka przeczytała list i zdziwiona spojrzała na syna.
— Nie rozumiem twego rozdrażnienia... Panna Dobrojowska przysyła ci swój adres, chcąc, ażebyś do niéj napisał. Trzeba, ażebyś brulion ułożył dziś wieczorem.
Lecz on przerwał jéj gwałtownie, nie hamując nawet swego uniesienia.
— Nie!.. — krzyknął — nie pisać, nie układać bruliony powinienem... ale... jechać!!! Tak! jechać do tego Concarneau!.. i to natychmiast. Zataiłem przed mamą, iż lekkomyślnie przyrzekłem Muszce przyjechać tam, gdzie ona będzie w lecie! Dziś, wierna swemu przyrzeczeniu, daje mi znać o sobie, i przesyłając adres, wzywa, abym dotrzymał danego jéj słowa... a ja... jechać nie mogę! nie mogę!.. nie mam za co!.. nie mam za co!..
Wielohradzka pobladła nagle i usiadła na poblizkiem krześle, jak ktoś, na kogo spada nagle nieprzewidziany zupełnie cios w chwili wielkiéj radości. Twarz jéj postarzała nagle o kilkanaście lat, ręce obwisły wzdłuż ciała.
Tymczasem Tadeusz zaczął znów biegać po po-