Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łam. Pan Janczewski zdaje się być uczciwym i zacnym człowiekiem. Gniazdo dobre, ród bogobojny. Przytém babka będzie z tego niewymownie szczęśliwa...
Zawahała się chwilkę, poczem dodała mniéj już pewnym głosem:
— Ja... także!
Lecz Tecia, nie wyjmując z ust szpilek, zaczęła mówić przez zaciśnięte zęby:
— Proszę pani... ja nie mam się co namyślać... ja za mąż nie pójdę... mnie tak dobrze... ja zawsze zostanę przy babce... przy Felku... i przy pani... dokąd mnie pani zechce trzymać u siebie...
Wielohradzka miała ochotę pocałować Tecię w czoło, lecz powstrzymała to grzeszne według niéj uczucie radości.
— Niech się Tecia jeszcze namyśli... — wyrzekła, za klamkę ujmując — a!.. jeszcze jedno... niech nie szyje na maszynie, bo pan Tadeusz się położył...
I, jakby czując konieczną potrzebę zwierzenia się z części swego strapienia, dodała:
— Nie trzeba robić hałasu... Tadzio ma zmartwienie...
Tecia szybko głowę podniosła...
— Co mu się stało, proszę pani?.. — zapytała nieśmiało.
Lecz Wielohradzka ściągnęła tajemniczo usta.
— To są zmartwienia, których Tecia jeszcze