Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po raz pierwszy może tak dotkliwie odczuwać swoją nędzę i ubóstwo. Dawniéj owe Schnitzel-Jagdy były mu obojętne. Dziś marzył o nich z gorączkową pożądliwością.
O szaréj godzinie przywlókł się do owéj framugi okna i usiadł naprzeciw matki, zdręczony, zbolały stokroć więcéj, niż to Wielohradzka przypuszczać nawet mogła. Ona, zmęczona całodzienną pracą pośpieszną, z całą przyjemnością zanurzyła się moralnie w ową kąpiel romantycznego uczucia i sama naprowadziła syna na drogę zwierzeń. Lecz dziś Tadeusz milczał, czując w sercu, oprócz miłosnego niepokoju, jad dręczących go od rana myśli. Nie mógł i nie chciał mówić o nich przed tą kobietą, która pokłóte palce owijała szmatkami płótna, pragnąc je wygoić do jutrzejszéj pracy. I w milczeniu tém się trawiąc, cierpiał więcéj, bo jego natura potrzebowała koniecznie ujścia. Milczał jednak, i szary cień zapadał mu na twarz, cień smutku i wielkiego niezadowolenia.
Tymczasem Wielohradzka starała się obudzić wiarę w sercu syna. Po raz setny powracała do tłmaczenia mu, iż postępowanie Muszki nawet ona sama znajduje naturalném.
— Jakże chcesz — mówiła — aby Muszka tak otwarcie i brutalnie stanęła do walki ze światem! Powoli, umiejętnie przygotowuje terren, stara się wybadać matkę, opiekuna, całe swe otoczenie.