Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

atmosferę romantyzmu, przesiąkłego platoniczną obecnością Muszki. I Tadeusz dążył teraz do domu z najwyższą niecierpliwością, wiedząc, iż tam tylko jedynie może mówić swobodnie, myśleć głośno i że znajdzie w głosie matki echo własnych myśli. Winszował sobie, że wpadł na dobry projekt uczynienia z matki powiernika, który dodawał mii energii i słabnącą wiarę rozbudzał.
A wiara ta w istnienie jakiegokolwiek uczucia ze strony Muszki słabła teraz coraz więcéj, gdyż Muszka od chwili owéj rozmowy w Paprotce nie dała o sobie nawet znaku życia. Znając jéj kapryśne usposobienie, Tadeusz bał się jéj narzucać swoją osobą i teraz jedynie Wielohradzka chodziła do katedry, o godzinie dwunastéj w niedzielę, aby ujrzeć zdaleka Muszkę i powiedzieć o tém synowi. Lecz widziała ją zaledwie dwa razy.
Nadchodziły wyścigi; cała arystokracya galicyjska zaczęła ściągać do Lwowa. Urządzano nieustannie Schnitzel-Jagdy i Tadeusz słyszał, jak w biurze Malewicz, Pozbitowski i inni „koniarze” komentowali i rozbierali wypadki dnia poprzedniego, rzucając jak kulami, nazwiskami Dobrojowskich, Bodockich, Statnickich i innych. Wiedział, iż Orzecka miała fatalną szkapę i nosiła pod amazonką popielate jedwabne trykoty. Słyszał, jak Malewicz, zanosząc się ze śmiechu, opowiadał, iż wmówił w Kafthana, że koń jego wierzga, i Kafthan powinien sobie kazać na