Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słoniętemi ciężarem powiek, z ustami zaciętemi w tajemniczém milczeniu.
Wielohradzki patrzył na nią jak na drogocenny brylant oprawny w złoto i rozrzucający dokoła słoneczne promienie i czar powabu kobiety z hojnością marnotrawcy. Wszystko płynęło ku niej: spojrzenia i uwielbienie ludzi, promienie światła, tęcza barw, służąca jéj za tło, na którem jaśniała w tryumfie, W niezwyciężonéj i wiecznie doskonałéj piękności dziewiczéj.