Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy to prawda, że Paton’a chciałeś dać Staniowi?
— Tak.
— Proszą cię, nie dawaj tego psa nikomu. Ręczę, że z niego będziesz miał pociechę... Black fiels Spaniels nigdy nie zawodzą...
Oddalili się, trzymając się pod ręce i Wielohradzki mimo woli patrzył, jak wśród gąszczu leśnego znikały ich sylwetki.
Poszedł obejrzéć miejsce przygotowane do tańców, poprawił girlandy, zdobiące estradę zarezerwowaną dla staréj Bodeckiéj, która zawsze musiała tronować, otoczona dworem hrabin i dam, wszedł po ścieżynce świeżo wygracowanéj i wijącéj się wężowo na dość wysoki wzgórek, odsłonięty i zakończony niewielką platformą obsadzoną liliami.
Z góry spojrzał na arenę, usypaną igłami, na nieskończoną ilość lampionów, pouczepianych na niewidocznych nitkach drutów, i stał tak chwilę udrapowany w fałdach swego cache-poussière’u, jak wódz w przeddzień walnéj potyczki.
Nareszcie zeszedł powoli, jakby z żalem, i szedł w stronę namiotu, pod którym zbierało się powoli całe towarzystwo. W drodze spotkał Kafthana, którego Malewicz wypuścił ze swych szpon, i dostrzegł, że Kafthan najwyraźniéj go unika. Przeszedł więc mimo i siedząc przy stole, starał się nawet nie spotkać ze wzrokiem swego kolegi biurowego. Obok