Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powstała z krzesła i wyniosła, majestatyczna, blada w obramowaniu swych siwych włosów, zaczęła zbierać salaterkę z mizeryą i półmisek z mięsem ze stołu.
— A zresztą... — dodała, zatrzymując się nagle tuż przed synem i kładąc mu rękę na ramieniu — czy ty wiész, co ci jeszcze Bóg w przyszłości dać raczy?... Jesteś jeszcze dzieckiem... całe życie przed tobą... Masz pełne prawo do ożenienia się bogato, z panną z dobrego domu, słowem, możesz zrobić... karyerę!
Wielohradzki podniósł na matkę swe wielkie, błękitne oczy.
— Och! — wyrzekł — nie myślę o tém nigdy!..
— To źle! — odparła Wielohradzka. — Bywając w salonach, powinieneś mieć na celu swą przyszłość, a tak piękny, elegancki, z dobrem nazwiskiem chłopak nie może przesunąć się niepostrzeżony... Pamiętaj, co ci mówię! Masz zupełne prawo do zrobienia świetnéj partyi. Niech to przekonanie nie odstępuje cię ani na chwilę...
Nagle w kuchence zaruszało się coś koło komina.
— Czy to ty, Teciu? — spytała Wielohradzka.
— Tak, ja, proszę pani! — odparł po chwili cienki głosik dziewczyny.
— Co tam robisz?
— Grzeję żelazka!
— Nie potrzeba... czy babka już ubrana?