Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wielohradzka rozradowała się szczerze. Pochyliła się i pocałowała syna w czoło.
— Dzięki Bogu!.. — wyrzekła — dzięki Bogu, zaczynasz już wchodzić na drogę do karyery... Maleni to gruba ryba... jeżeli zechce, może cię zaprotegować... możesz awansować...
Wielohradzki machnął ręką.
— Ech!., ja tam o to nie dbam. Zostawiam to Charłupce!.. Teraz chodzi mi o co innego. Widzi więc mamcia, że mam nielada ciężar na swoich barkach.
— Widzę! widzę i cieszę się! Czy zechcesz, ażebym sprzątnęła ze stołu i przyniosła ci papier i pióro?.. Będziesz tu pracował...
Lecz Wielohradzki wyciągnął się na krześle.
— Dziękuję, mateczko!.. — wyrzekł powoli. — Chcę trochę wypocząć... Nie uwierzy matuś, jak taka praca umysłowa męczy...
Wielohradzka pokiwała głową i szukała w myśli łatwego tematu do rozmowy, który pozwoliłby wypocząc spracowanemu mózgowi wodzireja.
— Z kim tańczyłeś wczoraj kotyliona? — spytała.
— Z Muszką Dobrojowską.
— A która z panien była najpiękniejsza?
— Muszka Dobrojowską.
— A najładniéj ubrana?
— Muszka Dobrojowską.