Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Och! — wyrzekła Muszka — zdawało mi się że pan nie powinieneś mieć żadnych tajemnic przede mną.
Mówiąc te słowa, powoli podniosła na niego oczy i patrzyła mu wprost w źrenice swemi szafirami z pod długich fryzowanych rzęs o bronzowym odcieniu.
Wielohradzkiemu zabiło żywiéj serce. Po raz pierwszy Muszka uczyniła aluzyę do tego węzła, łączącego ich pomiędzy sobą.
Chciał koniecznie odpowiedzieć coś, coby podtrzymywało ową rozmowę, i w téj chwili nie znalazł nic mądrzejszego nad rzucenie banalnego zapytania:
— Dlaczego?
Po wązkich ustach dziewczyny przewinął się cień ironii.
— Bo... to my prowadzimy zawsze kotyliona... Tak, jak pan jesteś meneur de cotillon, tak samo mnie można nazwa menuese... a więc...
Urwała i wzruszyła ramionami.
Enfin, skoro pan chcesz grać ze mną w cache-cache...
Wielohradzki zaczął obracać szapoplak.
— Ja?... — wyrzekł nareszcie. — Ja przeciwnie... pragnąłbym nie mieć nigdy przed panią żadnych tajemnic! Chciałbym, ażeby pani mogła czytać we mnie jak w otwartéj księdze...