Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

amorkami, różowemi jak zorze, i bukietami kwiatów delikatnych, chorobliwie bladych, wiązanych karbowanemi blękitnemi wstążkami. Bukiety owe, aniołki, wstążki pięły się tak ku górze, ku sufitowi owalne-nemu, po którym na błękitnem tle nieba płynęła nimfa, poprzedzona armią gołębi, motyli i kolibrów. Pod ścianami, na silnie wywoskowanéj podłodze, stały białe meble, pokryte kremową w pasy materyą. W głębi majaczył kominek z różowawego marmuru; na nim statua wysmukłéj Dyany. Po obu stronach dwie wazy z porcelany sewrskiéj, dwa arcydzieła różowe, błękitne, białe, wyniosłe i w liniach swych czyste.
Wielohradzki spojrzał dokoła, lecz nigdzie nie dostrzegł Muszki. Drzwi od gabinetu stały otworem. Cicho, ślizgając się, aby zagłuszyć odgłos swych kroków, doszedł do tych drzwi.
W głębi dostrzegł, nie jedną, ale dziesiątki Muszek, które nieruchome, spokojnie, z rękoma niedbale zwiészonemi po obu stronach ciała, stały obok stosu akcesoryów kotylionowych. I wszędzie, wszędzie powtarzała się ta biała postać zwieńczona koroną włosów o połyskach miedzi.
Na odgłos kroków Wielohradzkiego Muszka odwróciła się powoli. Ten sam ruch powtórzyły też inne dziewczyny białe i tak samo piękne, jak ona, które, skąpane w potoku jasności, zdawały się być jéj orszakiem, jéj świtą posłuszną na każde skinienie. I był to cały las tych młodych dziewczyn, bia-