Strona:Głodne kamienie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strachu i niepokoju, ale czy ludzie jej męża mają co wziąć do ust, to ją nic a nic nie obchodzi. Możnaby podobnie bezmyślną stronniczość płci piękniejszej potępiać, Czittarandżanowi jednak nie wydawała się bynajmniej tak nieprzyjemną. To też nieraz wygłasza w obecności małżonki przesadne pochwały na cześć Bipina tylko po to, aby wywołać w ten sposób jej zachwycający wybuch gniewu.
Ale to, co dla dostojnej pary stanowiło żart, było gorzką rzeczywistością dla biednego Bipina. Jak to zwykle bywa, służba uważała za miarodajne dla siebie postępowanie pani i starała się też we właściwy sobie bezlitosny, rafinowany sposób zaniedbanie biednego pasorzyta jeszcze powiększyć. Ku wielkiemu zmartwieniu i cichemu bólowi Bipina zupełnie o jego potrzebach zapominano.
Rani wyłajała pewnego dnia służącego Pute:
— Stale wykręcasz się od roboty; co robisz przez cały dzień?
— Maharani raczy wybaczyć — wyjąkał biedny chłopak, któremu kazano obsługiwać Bipina — ale ja jestem przez cały dzień zajęty obsługiwaniem Bipina Babu, stosownie do rozkazu Maharadży.
— Twój Bipin Babu jest prawdopodobnie wielkim panem, co? — zadrwiła Rani.
Więcej nie było trzeba. Pute zrozumiał wskazówkę. Już na drugi dzień po obiedzie zapomniał sprzątnąć ze stołu Bipina naczynie, to znów zapo-