Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyprowadzamy ci męża.
Spojrzała nań i zobaczyła, że stoi sztywny i rozważny, jak zawsze. Spojrzała po niosących zwłoki i płaczącym tłumie. Ujrzała setki smutnych, wpatrzonych w nią oczu. Wkońcu spojrzała na rozciągnionego na desce człowieka, przycisnęła ręce do serca i szepnęła:
— Oto prawdziwe jego oblicze!
Nie pytając dłużej, odsunęła zasuwy drzwi, otwarła je naściężaj i poszła przodem do sypialni.
Z pomocą pułkownika rozsunęła składane, podwójne łóżko i przetrząsła poduszki, poczem opuszczono ciało na miękką, białą pościel.
— Czy żyje? — spytała.
— Tak! — odrzekł pułkownik.
— Czy jest nadzieja?
— Nie! Niema nadziei.
Przez chwilę milczeli oboje, potem zaś spytała gospodyni

— Czy jego to opłakują ci wszyscy ludzie?

— Tak.
— Cóż im uczynił?
— Ostatnim jego czynem było, że dał się zabić silnemu Maensowi, by ocalić od pewnej śmierci kobiety i dzieci.
Dumała przez chwilę.
— Czemuż tak wyglądał, pułkowniku, gdy przybył tu przed dwoma miesiącami?
Pułkownik drgnął. Zrozumiał teraz cały związek.
— Gösta go tak pomalował! — rzekł.
— A więc z powodu kawalerskiego figla zamknęłam przed nim dom? Jak pan to usprawiedliwisz, pułkowniku?
Pułkownik wzruszył ramionami.
— Mam dużo jeszcze innych rzeczy na sumieniu! — odparł.
— To jest chyba jednak najcięższy grzech!
— Zato nigdym nie miał w życiu przykrzejszej drogi, jak dzisiejszy marsz do Helgesäteru. Zresztą dwie jeszcze osoby ponoszą także winę.
— Któż to?