Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tętniły dzwony, turkotały pojazdy, nadjeżdżały sikawki, czerpano wodę z jeziora wiadrami, z wszystkich wsi spieszyli ludzie na ratunek. Krzyczano, lamentowano, wydawano rozkazy, zapadały dachy i trzeszczały straszliwie płomienie.
Nie nie mogło jednak wyprowadzić z równowagi Kevenhüllera, który siedział na kowadle i zacierał ręce.
Nagle usłyszał łoskot, jakby spadły niebiosa, skoczył i zawołał wesoło:
— Teraz już nie ujdzie! Leży zdruzgotana belkami, lub pożarta przez płomienie. Ha... ha... ha... stało się!
Wspomniał, że musiał poświęcić dumę i chwałę Ekeby, by ją zgładzić ze świata. Pożałował wspaniałych sal, rozbrzmiewających niedawno jeszcze radością, pełnych stołów, uginających się pod smakołykami, mebli, sreber i porcelany, czego wynagrodzić nie będzie już można ńigdy...
Potem podskoczył i krzyknął straszliwie. Wszakże postawił pod schodami dla podpalenia domu swe koło, słońce, model, od którego zależało wszystko!
Spojrzał po sobie, tak przerażony, że aż skamieniały.
— Czyżem oszalał? — spytał. — Jakże mogłem to uczynić?
W tej chwili otwarto szczelnie zaryglowane drzwi pracowni i ukazała się zielona bogini.
Hulderka stała w progu uśmiechnięta, powabna, bez plamki na sukni, bez woni dymu we włosach. Wyglądała zupełnie tak, jak ją widział za młodych lat, na rynku karlsztadzkim, owiana dziką wonią lasu z ogonem powłoczystym między nogami.
— Ekeby płonie! — powiedziała ze śmiechem.
Kevenhüller podniósł wielki młot, chcąc go jej rzucić na głowę, ale w tejże chwili spostrzegł, że potwór trzyma w ręku jego ogniste koło.
— Ocaliłam to dla ciebie! — rzekła.
Kevenhüller padł jej do stóp.
— Zniszczyłaś mój wóz! — zawołał. — Połamałaś mi skrzydła i zmarnowałaś mi życie! Uczyń mi teraz jedną łaskę i okaż się litościwą.
Skoczyła na tokarnię i siadła tam młoda, powabna, jak za czasu pierwszego spotkania.