Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gösta stał, jakby w zachwyceniu. W sercu jego zapłonęła tej nocy miłość nowa.
— O jakże cię kocham, ludu mój! — pomyślał.
Uczuł, że kocha tę rzeszę, wracającą w ciemnościach nocy ze zmarłą na czele, że kocha tych szaro odzianych ludzi, w cuchnących chodakach, co mieszkają pod lasem, nie umieją pisać, ni czytać nieraz, a nie domyślając się nawet pełni i bogactwa życia, znają jeno troskę o chleb powszedni.
Był to lud wielki, wspaniały, mężny, wytrwały, wesoły, pracowity, zręczny i przedsiębiorczy. Nieraz biedak czynił dobrze biedakowi, a wyraz twarzy przeważnej liczby świadczył o sile i inteligencji, ze słów ich zaś tryskał jurny humor.
Kochał ich z czułością, która wyciskała mu łzy z oczu, nie wiedział, co dla nich uczyni, ale kochał ich, razem z błędami i wadami, pragnąc, by go kiedyś także pokochali.
Zbudził się z marzeń, pod dotknięciem ręki żony. Tłum znikł, byli teraz sami na terasie.
— Ach Gösto! — powiedziała. — Jakże mogłeś to powiedzieć?
Ukryła twarz w dłoniach i zapłakała.
— Powiedziałem szczerą prawdę! — zawołał — Nigdy nie przyrzekałem dziewczynie z Nygaardu małżeństwa. Powiedziałem jej tylko, by przyszła w następny piątek, a zobaczy coś wesołego. Nie więcej! Cóżem winien, że się we mnie zakochała?
— Ach, nie o to mi idzie! Jakże im mogłeś powiedzieć, że ja jestem czysta i dobra? Gösto, Gösto, wszakże wiesz, żem cię pokochała wówczas, kiedy nie było mi wolno kochać jeszcze. Wstydziłam się tych ludzi, straszniem się wstydziła!
Łkanie wstrząsnęło jej ciałem.
Popatrzył na nią i rzekł zcicha:
— Jedyna moja! Jakże jesteś szczęśliwa, żeś dobra! Jakże szczęśliwą jesteś, że masz piękną duszę!