Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wziął list, ona zaś czekała, wpatrzona weń i pewna, że twarz mu rozbłyśnie radością. Ale Adrjan po pierwszych zaraz wierszach poczerwieniał, cisną list na ziemię, zaczął go deptać i kląć straszliwie
Marjanna zadrżała. Znała się na miłości, ale dotąd nie zrozumiała tego niedoświadczonego dzieciaka.
— Drogi Adrjanie! — rzekła. — Cóż to za komedja? Siądźno i powiedz prawdę!
Przystąpił, objął ją i omal nie zadusił pieszczotami. Biedny chłopak! Tęsknił i cierpiał dotąd.
Po chwili spojrzała przez okno. Pani Gustawa chodziła dalej i rozmawiała z olbrzymim Melchjorem o kwiatach i ptakach, oni zaś rozmawiali o miłości.
— Życie dało nam obojgu po palcach! — pomyślała uśmiechnięta smutnie. — Ale pocieszy nas i będzie każde miało własne, duże dziecko dla zabawy.
Dobrze się stało, że mógł ją kochać. Słuchała z lubością, jak szeptał o sile czarownej, którą promieniuje i o tem, jak wstydzi się pierwszej z nią rozmowy. Nie wiedział wówczas, jaką posiada władzę. Każdy mężczyzna musiałby ją pokochać, ale go tak onieśmieliła, że czuł się niegodnym.
Nie było to szczęście, ni nieszczęście, ale postanowiła spróbować życia z tym człowiekiem.
Zaczęła rozumieć samą siebie i wspomniała o turkawce ze starej pieśni, która nie pije nigdy czystej wody, ale ją zawsze przedtem zmąci nogą, by lepiej odpowiadała jej smutnemu nastrojowi. Marjanna także pić nie miała z czystej krynicy szczęścia. Musiała je zamącić troska, tak było najlepiej.