Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem ruszył naprzód, wyparł tłum do sieni, gdy zaś ostatni z przybyszów znalazł się na schodach, wrócił do sali, zamknął drzwi, wyciągnął ze sterty rupieci materac, kilka poduszek, legł na nich i zasnął. Zbudził się aż drugiego dnia.
Wróciwszy do domu, dowiedział się Gösta, że Marjanna chce z nim mówić. Było mu to na rękę, gdyż właśnie dumał, jakby się z nią zobaczyć.
Gdy go wprowadzono do ciemnego pokoju stał chwilę przy drzwiach, nie mogąc jej dojrzyć.
Zostań gdzie jesteś, Gösto! — powiedziała. — Zbliżać się do mnie niebezpiecznie.
Ale Gösta, który biegł tu po schodach, drżąc z niecierpliwości i tęsknoty, nie zważał na możliwość zarazy. Pałał ochotą zobaczenia ukochanej.
Była tak piękna. Nikt nie posiadał takich miękkich włosów, jasnego, promiennego czoła i twarzy, mieniącej się falowaniem toczystych linji.
Wspomniał brwi, ostro zarysowane, niby prążki lilji, cudny kształt nosa, łukiem wygięte usta, owal policzków i brody. Uprzytomnił sobie delikatną płeć, matowy blask skóry i błękit źrenic w bieli oczu.
Cudną była umiłowana Gösty! A jakież serce gorące kryła jej pierś. Pod dumą i wykwintem postaci taił się bezmiar oddania i ofiary. Samo patrzenie dawało rozkosz niewysłowioną.
Przybiegł tu co sił, a ona sądziła, że będzie stał u drzwi! Za chwilę znalazł się przy niej i padł na kolana obok kanapy.
Chciał ją zobaczyć, ucałować i pożegnać. Kochał ją, czuł, że nigdy kochać nie przestanie, ale serce jego nawykło już do tego, że po niem deptano.
Gdzież miał szukać tej róży pozbawionej podpory i korzeni, którąby mógł wziąć i nazwać swoją? Zaprawdę, nie danem mu będzie zatrzymać dla siebie nawet tej, którą znalazł porzuconą i napoły martwą pośród drogi. Kiedyż miłość jego zanuci pieśń tak szczytną, że nie zmiesza jej żaden ton fałszu, kiedyż serce jego wrośnie w grunt, przez nikogo innego nie pożądany z niepokojem i tęsknotą?
Dumał, jak ma się z nią pożegnać.