Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


WYPRZEDAŻ W BJÖRNE.

Nieraz będąc dziećmi dziwowaliśmy się opowiadaniom starszych.
— Czyż każdego dnia bywały bale za waszych lat młodych? — pytaliśmy. — Czy całe życie było jedną jeno bajką? Czy w czasach owych każda dama była piękna i godna miłości? Czy po każdym balu porywał jednę z nich Gösta Berling?
Starcy potrząsali czcigodnemi głowami i zaczynali opowiadać, jak to mruczały kołowrotki, trzaskały warsztaty tkackie, jak się krzątano w kuchni, młócono na klepisku i rąbano drzewo po lasach. Zaraz jednak wpadli z powrotem w dawny ton. Sanki zajeżdżały przed ganek, weseli, młodzi ludzie mknęli przez ciemne bory, wirował taniec i pękały struny skrzypiec. Zdala dolatał huk walących się drzew, od rozpętania żywiołów wybuchały pożary, wzbierały potoki, a wilki ścigały, wyjąc dokoła osiedli. Pęd ośmionogich rumaków rozbijał w puch wszelaką szczęśliwość, kędy przebiegły, dzikość rozjarzała się w sercach mężczyzn, a blade kobiety uciekały z domów i zagród.
Siedzieliśmy, bywało, zdumieni, trwożni, a szczęśliwi zarazem.
— Cóż za ludzie! — myśleliśmy. — Takich dziś się uświadczyć w świecie.
— Czyż nie myśleli nad tem, co czynią, ludzie czasów onych? — pytaliśmy.
— Myśleli... myśleli, czemużby nie? — brzmiała odpowiedź starców.
— Chyba nie tak, jak my? — stwierdzali chórem młodzi, a starzy nie wiedzieli zgoła o co idzie.