Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ziemscy w loży, chłopi na dole, konfirmanci na chórze, wszystko to byli nieprzyjaciele. Wróg grał na organach, wróg kalikował, nienawidzili go wszyscy, aż do dzieci, przynoszonych na rękach do kościoła, i kościelnego, sucherlawego, dzielnego żołnierza, który brał udział w bitwie pod Lipskiem.
Proboszcz radby był rzucie się na kolana i błagać tych ludzi o zmiłowanie.
Zaraz jednak potem zawrzał gniewem. Pamiętał dobrze jakim był, wstępując rok temu po raz pierwszy na tę kazalnicę. Nie ciężyła na nim żadna plama, teraz zaś stał tu, w obliczu człowieka o złotym krzyżu, który miał nań wydać wyrok.
Podczas odmawiania modlitwy krew mu raz po raz barwiła policzki, a był to gniew.
Pił w istocie, któż miał go atoli prawo potępiać? Czyż wszyscy widzieli plebanję, gdzie mu żyć padło? Ciemny bór sosnowy zazierał w same okna, krople wilgoci spadały z czarnych pował i ciekły po zapleśniałych ścianach. Potrzebna mu była wódka dla podtrzymania otuchy w czasie ulewy, czy zadymki śnieżnej, kiedy wichura wdzierała się przez rozbite szyby, a licho uprawne, jałowe pole nie dawało dość chleba dla zaspokojenia głodu.
Zdaniem własnem, był w sam raz takim proboszczem, na jakiego zasługiwali parafjanie. Pili zresztą wszyscy. Czemużby on jeden tylko miał się krępować? Wdowiec upijał się na stypie żony, ojciec po chrzcie dziecka. Parafjanie pili, wracając z kościoła, tak, że przybywali do domu nieprzytomni. Dla nich więc był w sam raz proboszcz pijaczyna.
Polubił wódkę podczas swych podróży urzędowych, kiedy musiał, w cienki płaszcz odziany, pędzić całemi milami po zamarzłych jeziorach, gdzie dęły wichry z wszystkich stron, i podczas żeglugi po tych samych jeziorach w otwartej łodzi wśród burzy, czy ulewy, a wreszcie w czasie jazdy saniami przez zaspy, kiedy to musiał schodzić i kopać koniowi drogę, a wkońcu podczas długiego brodzenia po bagniskach.
Dzień za dniem wlókł się leniwo. Chłop, czy szlachcic, przykuci byli zarówno silnie do ziemi i dopiero wieczór, przy wódce, rzucali kajdany. Przychodziło natchnienie