Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bardzo głębsza natura od kochanka, jednak szczersza i wierząca przynajmniej w miłość, daje się łatwo pociągnąć urokowi lubego bałamuta, oddaje mu w końcu rękę z zadowoleniem młodej wdowy, której trudnoby było zostać długo niepocieszoną. Ale on, skoro celu swojego dopiął, wraca natychmiast do swego normalnego nastroju, jest znowu lekkomyślnym i dowcipkuje na temat najpoważniejszy — „ledwie wie, że kochany, zaraz ton swój bierze“ — a do spisania intercyzy proponuje takie warunki swej przyszłej żonie:

Wszem wobec i każdemu wiadomo to czynię,
Że lubo moje serce daję Podstolinie,
Nie wkładam jednak na nię obowiązków, aby
Dla mnie tylko chowała swój wdzięk i powaby.
Owszem, wolno jej będzie, okrom drożnych strachów,
Ze wszelkiem bezpieczeństwem dwóch mieć sobie gachów.
Jednego przez wzgląd serca, drugiego z intraty,
Jeden żeby był zacny, a drugi bogaty —
Co, czyli będzie głośno, czyli potajemnie,
Wolno to wiedzieć wszystkim, byle tylko nie mnie.

Za tę zupełną swobodę waruje sobie w zamian równą wolność, zastrzegając:

Co mąż zrobi, Imości nic do tego wcale,
Choćby jego niewiary była pewna nawet;
Nie będzie na to sarkać, lecz odda wet za wet.

Wszystko to nie zraża Podstoliny, która z zachwytem powtarza sobie to samo, co mnóstwo kobiet zakochanych w Fircykach: „Co za balamut z niego! co za trzpiot lecz luby!...“
Nie trzeba sądzić, aby z tem pustem sercem u niego było pusto w głowie; on jest przecież kawalerem „oświeconego wieku“; tak, jak zna się na kobietach, które są