Kiedy na stronie, przyjaciele jego ubolewając nad tą biedą chudego literata, dziwili się, że przy tych związkach z dwoma dworami, książęcym i królewskim, nic nie ma, zawsze znalazł się ktoś tak dowcipny, a głupi, który wzruszał ramionami i konkludował:
— A jemu na co pomoc?... ma talent, gdzie pójdzie stół otwarty!
Rozumiano snadź, że utrzymaniem literata ani zawód jego, ani talent, ani praca, ale pieczeniarstwo być może; tylko, że ten środek nie nadawał się dla charakteru Zabłockiego, który „cudzych obiadów nie lubił, z pieczeniarzy szydził, a naprzykrzać się nikomu przez delikatność nie chciał“. Byli i tacy, co utrzymywali, że większy dochód popsułby poetę, „bo mało czy wiele zawsze straci“. Podobno pan Franciszek nie był oszczędny, ale też nie miał z czego oszczędzać. Długi go podgryzały, natrętni wierzyciele nachodzili, to go gnębiło, zasmucało, wtrącało w melancholię, z której chcąc się otrząsnąć — jak wszystkie nerwowe i wrażliwe natury — wpadał z krańca w kraniec, w roztrzepanie i pustotę.
Perswazye pocieszających go przyjaciół, przyjmował z rozrzewnieniem. Nikomu nie zazdrościł, ale widział z boleścią, że przy wszystkich pochwałach, jakie odbierał, o losie jego nie pamiętano, i na to skarżył się w poufałości, nie roszcząc osobistej pretensyi do nikogo, a żale swoje najczęściej kończył słowami pięknej i szlachetnej rezygnacyi, na jaką tylko prawdziwie wyższe umysły w tak ciasnych warunkach bytu zdobyć się mogą:
— „Żyjmy!... Pracujmy!“ — powtarzał sobie i zasiadał napowrót do stolika, przy którym nieraz dzień i noc bez oderwania pisywał. Pracował bardzo wiele i z wielką łatwością. W ciągu osiemnastu lat napisał bowiem orygi-
Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/16
Wygląd
Ta strona została przepisana.