Strona:Fiodor Dostojewski - Cudza żona i mąż pod łóżkiem.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ bo i żywych krokodyli nie przywożono do nas dotychczas, Timofjeju Siemionyczu.
— Hm! Tak... — I znowu się zamyślił. — Jeśli pan koniecznie chce, to uwaga pańska jest słuszna i mogłaby posłużyć za podstawę do dalszego konstruowania sprawy. Ale musi pan wziąć i to pod uwagę, że jeśli z pojawieniem się żywych krokodyli zaczną przepadać urzędnicy, a następnie na tej zasadzie, że tam jest ciepło i miękko, będą sami masowo starali się o odkomenderowanie ich do tych okolic, a potem leżeć sobie będą na boku... to przyzna pan chyba, żo projekt taki nie jest zbyt rozumny i celowy. W takim razie, proszę, każdyby tam polazł, by za darmo brać pensję.
— W każdym razie niech go pam nie opuści, Timofjeju. Siemionyczu! Aha! Iwan Maciejowicz prosił mnie, bym panu odniósł jego dług honorowy, siedem rubli, przegranych w labeta.
— Ach tak, przegrał do mnie onegdaj u naszego wspólnego znajomego, Nicefora! Pamiętam. Taki był wtedy jeszcze wesoły, stroił żarty i tak... raptem....
Stary był szczerze wzruszony.
— Niechże go pan nie opuści, Timofjeju Siemionyczu,
— Będę się starał. Pomówię od siebie prywatnie, zapytam niby. A zresztą niech się pan dowie, nieoficjalnie, ze swej strony, ile właściwie zgodziłby się wziąć Niemiec za swego krokodyla?
Widać było, że Timofjej Siemionycz się udobruchał.
— Dowiem się z pewnością, — odpowiedziałem, — i natychmiast zgłoszę się do pana ze sprawozdaniem.
— A żona jego... sama teraz? Nudzi się?
— Może ją pan odwiedzi, Timofjeju Siemionyczu.
— Owszem, odwiedzę, chciałem jeszcze onegdaj to zrobić, a oto dobra sposobność się nadarzyła... I co mu