o tej porze wszyscy żonaci ludzie, posiadający określone zajęcia, siedzą lub też leżą w domu.
Napisawszy ten pierwszy rozdział w stylu przystosowanym do opowiedzianego zdarzenia, mam zamiar użyć w dalszym ciągu sposobu opowiadania, może nie tak podniosłego, lecz za to bardziej naturalnego, o czerń, zawczasu czytelnika zawiadamiam.
Szanowny Timefjej Siemionycz powitał mnie jakoś skwapliwie i jakgdyby trochę zmięszany. Zaprowadził mnie do swego ciasnego gabinetu i starannie zamknął drzwi: „by dzieci nam nie przeszkadzały“, rzekł z widocznym niepokojem. Potem prosił mnie usiąść koło biurka, sam usiadł na fotelu, ogarnął się połami swego starego, watowanego szlafroka i przybrał na każdy wypadek jakiś oficjalny, a nawet prawie surowy wyraz twarzy, jakkolwiek nie był ani moim naczelnikiem, ani Iwana Maciejowicza, lecz uważaliśmy go dotychczas za zwykłego kolegę biurowego, a nawet znajomego.
— Przedewszystkiem. — rozpoczął, — proszę wziąć pod uwagę, że ja nie jestem władzą, lecz jestem zupełnie tak samo człowiekiem podwładnym, jak pan i Iwan Maciejowicz.. Jestem człowiekiem postronnym i nie mam zamiaru do niczego się wtrącać.
Zdziwiło mnie to, że on widocznie wszystko już wie. Nie bacząc na to, opowiedziałem mu na nowo całą historję ze wszystkiemi szczegółami. Mówiłem nawet z gorliwością i wzruszeniem, bo spełniałem w tej chwili obowiązek prawdziwego przyjaciela. Wysłuchał mnie bez szczególnego zdziwienia, ale z nieukrywaną nieufnością.
— Trzeba panu wiedzieć, — rzekł wysłuchawszy, —