Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o pracę trudno... Zgadzam się na 8 rupij, sahibie!
— Doskonale! — zawołał kapitan. — Bądź tu zaraz po południu. Pojedziemy razem...
— Rzekłeś, sahibie! — odpowiedział Amra. — Znajdziesz mnie tu po południu.
Istotnie wkrótce po śniadaniu na placyku zjawił się ten sam biały pan i, usadowiwszy się wygodnie na szerokim grzbiecie Birary, dał znak do wyruszenia.
Amra rzekł cicho:
— Birara, naprzód!
Słoń zamruczał i poszedł zwykłym dla siebie drobnym, śmiesznym truchtem.
— Posłuszne masz zwierzę! — zauważył Anglik. — Wytresowałeś go dobrze!
— Jest to słoń, którego odziedziczyłem po dziadku, sahibie, — objaśnił chłopak. — Nie mam z nim już żadnych kłopotów! Rozumie każde moje słowo.