Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopak pochylił głowę.
— Jak możesz sobie poradzić z takim olbrzymem?! — zaśmiał się kapitan, który nigdy nie widział tak małego kornaka.
— Tak, jak każdy inny poganiacz! — odparł pewnym głosem Amra.
Nieznajomy Anglik bacznie przyglądał się chłopakowi.
Śmiała, spokojna twarz Amry i pełna godności postawa jego podobała się kapitanowi. Anglik uśmiechnął się do chłopca i spytał go:
— Czybyś nie zgodził się pracować w górach Satpury, mój mały?
— To zależy od tego, co mam robić i ile będę zarabiał, sahibie, — odpowiedział Amra z lekkim ukłonem.
— Dobra odpowiedź! — zaśmiał się nieznajomy i poklepał chłopca po ramieniu. — Będziesz zaganiał dzikie słonie do pułapki i oswajał je. Wyznaczę ci płacę po 8 rupij dziennie.
— Zarabiałem w lecie po 15, — mruknął chłopak, — teraz jednak