Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podniósłszy trąbę i cicho, ostrożnie stąpając, skierował się w stronę dżungli.
— Dokąd idziesz, staruszku? — zapytał go chłopak.
Jakgdyby skradając się i oddychając bezdźwięcznie, Birara szedł wprost przed siebie. Skręcił do przetrzebionej oddawna dżungli, znaną mu boczną ścieżyną.
Amra natychmiast przypomniał sobie okolicę.
— Przed rokiem jechaliśmy tędy na porębę... — pomyślał.
Słoń szedł powolnym, lecz pewnym krokiem.
Nie wydawał żadnych dźwięków i, zdawało się, zapomniał o kornaku, którego niósł na grzbiecie.
Było coś uroczystego i tajemniczego w tym milczącym pochodzie nocnym.
Birara szedł przez znane mu cmentarzysko leśne.
Leżały tu nędzne, smutne szczątki