Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednooki Daltra, ciężko zapadł na zdrowiu.
Za chłopakiem, jak zwykle, kroczył nieodstępny słoń, potrząsał głową i mruczał cichutko.
Powracając z miasta, na moście, przerzuconym przez Tapti, Amra spotkał wóz, w którym jechał nieznajomy Anglik i stary Hindus, siedzący obok furmana na koźle.
Mijali właśnie powóz, gdy nagle Birara stanął i, wyciągając trąbę, począł głośno węszyć.
— Chodź, staruszku! — popędzał go chłopak. — W domu czekają na nas z obiadem.
Słoń nie ruszał się jednak i coraz hałaśliwiej i głębiej wciągał powietrze.
Przed bystrym wzrokiem Amry nie mogło się ukryć nagłe zmieszanie Hindusa.
Ten zaś, starając się nie patrzeć na Birarę, pochylił się do ucha Anglika i szepnął:
— Sahibie, widzisz tego słonia? To