Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przesunęło się przed nim jemu tylko znane widmo rozłąki.
Zaczął tupać i chrząkać trwożnie.
— Co ci jest, staruszku? — spytał Amra.
Słoń objął go trąbą, chuchnął na niego i posadził sobie na kark.
— Cóż dalej? — zaśmiał się chłopak, ze zdumieniem patrząc na Nassura.
Birara podstawił mu trąbę i kolano, aby zszedł na ziemię, a sam postąpił kilka kroków naprzód i powrócił, bacznie przyglądając się kornakowi.
— Ach! — zawołała Amra. — Zdaje mi się, że stary zrozumiał, iż odjeżdżam i chce nam powiedzieć, że może mnie zawieźć do domu... Czy pozwolisz królewiczu, abym zabrał go ze sobą? W domu wszyscy będą się z tego cieszyli... Tyle lat żyliśmy razem z Birarą!
Nassur natychmiast się zgodził i rzekł:
— A weź też ze sobą wierzchowca!