Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny i zalepiono pajęczyną, aby zatamować krew.
Birara słaniał się i zataczał, gdy prowadzono do do domu.
Słabnął szybko, więc musiano wziąć go pomiędzy dwa inne słonie, które podtrzymywały rannego biedaka, przyciskając się do niego bokami.
Długo i powoli odbywał się ten pochód.
Tasfin z gośćmi odjechał naprzód oddawna. Tuż za nim podążyła świta, strzelcy i słudzy pałacowi.
Przed rannym, słabym Birarą szli Amra i Nassur, rozmawiając o wypadkach tego dnia.
— Byłeś mi przyjacielem, teraz jesteś bratem... — rzekł nagle Nassur. — Cały nasz naród będzie uwielbiał ciebie, boś bronił syna ich władcy!
— Królewiczu, — odparł cichym głosem Amra, — uczyniłbym to samo, gdybyś był synem wieśniaka z nad Irrawadi, Narbady lub naszej mętnej Tapti!