Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczem, miał okryty posoką. Zerwana skóra zwisała mu dwiema grubemi szmatami. Z pyska sączyła mu się krew i mieszała z pianą.
Słoń chwiał się na nogach i oddychał ze świstem.
Walka pochłonęła wszystkie siły jego i wyczerpała go do reszty.
Wkrótce straszliwy, rozdzierający kaszel począł nim wstrząsać, a krew coraz obficiej płynęła z rozdartej wargi i paszczy.
Parskał i dusił się, potrząsając zranionym łbem; po chwili uspokoił się jednak trochę.
Wzrok jego padł na leżącego wroga. Podszedł do niego, ostrożnie obwąchał i nagle silnym uderzeniem nogi zmiażdżył tygrysowi głowę.
Oglądając się na niego, odszedł i, podniósłszy łeb, zatrąbił donośnie.
Fuzal naprędce zrobił mu opatrunek.
Naganiacze przynieśli wodę w skórzanych workach; obmyto Birarze ra-