go oczekiwania, rozpaczy i wściekłości; pragnął przeżyć raz jeszcze gorycz poniżenia, gdy wolne słonie wzgardziły niewolnikiem: odczuć radość ponurej zemsty nad niemi; włożył w swój ryk skargę na podstępnego tropiciela, zarzucającego mu pęta na nogi, opowiedzieć o ostrym bólu od przeszywającej go kuli, o męczeńskiej włóczędze przez dżunglę, gdzie pozostawił krwawy ślad; o zgrozie, gdy tonął w jeziorze, a potem chory, słaby i zrozpaczony błąkał się po dżungli, dążąc do ludzi...
Ryczał i trąbił z przejęciem aż białe płachty piany spadać poczęły na trawę; wtedy dopiero umilkł, wyczerpany.
Chłopcy nie zrozumieli mowy olbrzyma. Wyczuli w niej jednak ból i tęsknicę, więc tulili się do Birary, głaskali go, całowali i szeptali słowa pieszczotliwe.
Ukojenie i cicha radość wstępowały
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/228
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.