Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cym się niepokojem, z przeraźliwym krzykiem ciągnęły ponad drzewami.
Tygrysiasty, okryty pręgami i plamami piton, olbrzymi „poddapoda“, postrach małp, posłyszał coś niezwykłego.
Wąż leżał zwinięty wśród grubych konarów drzewa, podobny do potwornej narości lub dziwacznego sęka, i czatował na zdobycz.
Posłyszawszy niezwykłe odgłosy, budzące trwogę, szybko przerzucał swe zwinne, prężne ciało z gałęzi na gałąź, aż ześlizgnął się na ziemię i ukrył się pod kupą gnijących pni, zasnutych dzikiem winem i wiotkiemi pędami asfodelji.
Wszystko, co żyło, szukało ratunku w ucieczce.
Głosy ludzi zbliżały się, potężniał stuk pałek i jazgot grzechotek.
Birara nie ruszał się z miejsca. Stał, jak wryty i słuchał.
Widocznie, miał nadzieję, że ludzie ominą jego kryjówkę.
Przypomniał sobie dżunglę, gdzie