Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chych głosów małp, świergotu i skrzeku ptactwa.
Instynkt zwierzęcy kierował nim.
Przedzierał się przez dżunglę, dwa razy już przepływał rzeki i przekroczył nagi grzbiet górski.
Znowu ogarnęła, pochłonęła go dżungla. Głucha cisza panowała tu.
Znikły nawet małpy, bo i one przeważnie wolą trzymać się wpobliżu pól, na które robią zuchwałe wyprawy.
Zatrzymał się tu i wypoczywał przez cały dzień.
Miejscowość była wymarzona i obfitowała w niezbędny pokarm. Potok przecinał knieję. Nic nie zakłócało spokoju i ciszy.
Birara wypoczywał i wchłaniał w siebie powiewy wolności.
Jadł dużo, kąpał się i spał.
Pewnej nocy przyśnił mu się Amra.
Mały kornak szedł przez dżunglę i wołał:
— Chodź tu, staruszku! Biegnij do mnie, dobry, miły Birara!