Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra, który dążył ku nim, jak do braci i przyjaciół, stał w haszczach nieruchomy, gorzko zdumiony i niewymownie smutny.
Olbrzym, podniósłszy głowę, ujrzał odchodzące stado.
Powracało na miejsce żerowania z gniewnym pomrukiem.
Dwa najstarsze samce przystawały co chwila i oglądały się podejrzliwie.
Potrząsały zwiniętemi trąbami, jakgdyby wygrażając intruzowi.
Birara zrozumiał, że wolni bracia odtrącili go — jako byłego niewolnika.
Nie uznali go za podobnego i bliskiego sobie, bo był im niepotrzebny, a może nawet wstrętny.
Teraz to już naprawdę był zupełnie sam na świecie...
Zasmucony, przybity do ziemi słoń jęknął.
Rozpacz schwyciła go za serce; poczucie niesprawiedliwości i doznanej krzywdy przeszło w wybuch wściekłości.