Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obszedł cały las wytrzebiony, zajrzał wszędzie.
Stał długo nad urwistym spychem, jakgdyby przypominając sobie pierwszy dzień wspólnej pracy z małym, kochanym kornakiem.
Odnalazł miejsce, gdzie stał jego szałas.
Węszył tu długo, nogą rozgrzebywał suche liście i stos zbutwiałych już sęków.
Niczego nie pochwycił jednak ostry węch słonia.
Ulewy, wiatry i skwarne słońce zmyły, wyżarły, wypaliły wszelkie ślady.
Birara wzdychał raz po raz i w bezradnej trosce oglądał się wokół.
Zaczynał trąbić, nawołując przyjaciela, lecz urywał wkrótce.
Zrozumiał biedak, że nikt już nie odpowie na jego zew gorący, przepojony tęsknotą i niepokojem.
Zbiegł na brzeg morza i szedł drogą aż do tartaku; pamiętał ją, bo przecież