Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ojciec!... — szepnął Nassur. — Uciekaj, Amra!...
Chłopak dumnie potrząsnął głową.
— Nie uczyniłem nic złego, więc nie będę uciekał! — odparł.
Tasfin, maharadża Satpury, zbliżał się do ogniska.
Odrazu spostrzegł syna.
— Królewicz Nassur?! — zawołał zdumiony.
Chłopak rzucił się do ojca i, całując go po rękach, przyznał się do codziennych spotkań swoich z Amrą i jego słoniem, opowiadał o małym kornaku i o tem, jak chłopak uratował mu życie, gdy napadł go jadowity okularnik.
— Surowa kara spotka twego wychowawcę — Bali! — rzekł groźnie Tasfin.
— Przebacz mu, ojcze! — błagał Nassur. — Zawdzięczając jemu, poznałem dobrego, szlachetnego przyjaciela, jakim jest Amra, syn wieśniaka z Suratu.