Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnęło w trawie, a dwa z nich trafiły do zastawionych pętel.
Nassur klaskał w dłonie i śmiał się.
Z chwytaniem ryb poszło jeszcze łatwiej.
Wkrótce pod skałą płonęło małe ognisko, przy którem Amra piekł na patyczkach kawałki mięsa i ryby, a Nassur zrywał — różowe mangi i z chichotem oganiał się od Birary. Łakomy zwierz mruczał i zapuszczał trąbę do kapelusza królewicza, wyławiając najdojrzalsze owoce.
Chłopaki, ukrywszy się w cieniu, spożywały śniadanie, gdy nagle stojący obok Birara sapnął głośno i podniósł głowę.
Do wąwozu wjeżdżał na pięknym rumaku okazały mężczyzna o długiej, czarnej brodzie i bronzowem, dumnem obliczu.
O kilka kroków za nim podążało kilku jeźdźców w barwnych mundurach przybocznej straży króla.