Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwykłe miejsce i ruszył „z kopyta“ ku bramie.
Wkrótce wpadł do wąwozu i postawił zdumionego i uradowanego Amrę przed roześmianym Nassurem.
— Wyrwałem się dziś wcześnie, gdyż ojciec wyruszył na polowanie z jakiemiś gośćmi — objaśnił królewicz.
— Ach, jak to dobrze! — zawołał Amra. — Ale, może twoja mama będzie cię szukała, królewiczu?
Nassur spuścił oczy i szepnął:
— Moja mama umarła, gdy byłem zupełnie mały. Wychowuje mnie stary, poczciwy Bali, lecz z nim dałem już sobie radę!
Amra zamyślił się. Przyjaciel jego, a i on też zostaną bez śniadania?...
— Królewiczu! — rzekł chłopak, patrząc na Nassura. — Musimy przyrządzić wspaniałą ucztę!
— Cha! Cha! — śmiał się królewicz. — To niełatwa rzecz!