Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Amrę!... Dobry Birara, biegnij po Amrę!...
Słoń zrozumiał wreszcie, opuścił natychmiast uszy, zawrócił się i podreptał ku wyjściu z „wąwozu królewicza“.
Nassur przyglądał mu się z zaciekawieniem.
Birara coraz szybszym truchtem, śpiesząc się i wymachując ogonem, biegł przez łąkę. Dotarłszy do ogrodzenia pałacowego, jął potrząsać bramą tak potężnie, że stojący na czatach żołnierz, w obawie przed wyłamaniem jej, pośpiesznie odsunął rygle.
Słoń, nie spojrzawszy nawet na niego, przebiegł boczny dziedziniec i stanął przed domem służbowym.
Zajrzawszy przez okno, wyciągnął trąbę i zwlókł leżącego na pryczy Amrę.
— Czyś zwarjował, mój staruszku? — zawołał chłopak.
Upomnienia te nie zdały się na nic.
Birara wsadził kornaka na jego