Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cię dowódcą straży przybocznej!... — zawołał królewicz.
Amra spuścił oczy i odparł cicho:
— Oby Bóg dał najdłuższe życie Tasfinowi, wielkiemu maharadży!
Nassur zmieszany spojrzał na towarzysza.
— Dziękuję ci! — rzekł. — Jesteś dobry i mądry!
Amra nic nie odpowiedział.
Odprowadził przyjaciela do ogrodzenia pałacowego i pożegnał go niskim ukłonem. Tu, w obrębie siedziby maharadżów Satpury, Nassur nie był już dla niego wesołym, miłym towarzyszem zabaw i ciekawych pogadanek.
Stawał się znowu „synem brata słońca“, przyszłym królem całego kraju i narodu.
Widział w tym chłopaku nietylko swego władcę, lecz również władcę Birary, Warory, matki Sonczy i małych siostrzyczek, do których Amra coraz bardziej tęsknić zaczynał.
Pragnąłby być czemprędzej w trzci-